Składzik

Kiedyś był najważniejszym składnikiem zabudowy gospodarstwa. Okna paradnej izby miał skierowane na południe, w stronę łąk z pasącymi się stadami krów i widokiem na szpaler topól porastających brzeg Wisły. Od zakurzonej, pełnej wybojów drogi oddzielał go niewielki ogródek z gąszczem niebieskich lilii i kwitnących przez całe lato zdziczałych róż. Wejście miał od podwórka, przez duży ganek ze składzikiem i miejscem na letnią kuchnię, skąd widać było pozostałe zabudowania. Dalej był warzywniak, zagajnik śliwkowy i wzgórze z wysoko zawieszonym horyzontem. Zza tego horyzontu przyszli Jacyś, odziani w nieoznakowane mundury. Odeszli, skąd przyszli, za horyzont, a razem z nimi mieszkańcy domu i ich zwierzęta. 
Po nich zamieszkali tu ludzie z rozkwitającą co wiosnę w ich głowach nadzieją na lepsze życie. To zawsze miało stać się jesienią, po zebraniu plonów całorocznej harówy w polu. Więc zadłużali się wiosną, pracowali latem, jesienią spłacali długi a zimą rozmnażali.
Potem zamieszkał tu Pan Rachwał, osobnik o bogatym życiu duchowym, całkowicie przygnieciony materialnością tego świata. Był to człowiek bywały w świecie, którego okrutny nałóg dopadł gdzieś w stolicy a zabił tu, w tym starym domu, w którym szukał schronienia przed demonami.
Opuszczony, drewniany, pomalowany na żółto domek z nabazgranym na kawałku tektury numerem telefonu był głównym powodem, dla którego zatrzymałem się tu późnym latem 2008 roku. 
Domek jest stary i źle stoi, bo częściowo w strefie drogi, która w międzyczasie stała się ruchliwą trasą. To oznacza, że nie można go remontować. Teraz stał się fragmentem ogrodzenia i znakiem rozpoznawczym siedziby Domu Bliskowice. Życie wyprowadziło się z niego i przeniosło do budynków obok: starej, kamiennej obory z wydrążoną w skale piwnicą oraz do odbudowanej stajni. Tam robimy swoje wino.
Domek zniknął za ogromną pryzmą okruchów skalnych, latem coraz intensywniej zarasta bluszczem i krzakami bzu. I chociaż mam plan powrotu do domku, to jednak nie chcę mu robić przedwczesnych nadziei na remont. Więc odwracam wzrok ilekroć przechodzę obok powtarzając mantrę o zawieruszonym gdzieś kluczu.

Dzisiaj odnalazłem ten klucz.

Wkroczyłem tam tak, jak stałem, bez zbędnych rekwizytów. Nie zabrałem żadnych wzruszeń i emocji, nawet strachu. Przejście przez próg i zamknięcie za sobą drzwi nie wymagało wielkiej odwagi. Byłem sam i nie miałem z sobą nic. Wszystko było po tamtej stronie. 
Na początku leżał chleb. Duży, okrągły bochen zajmował centralną część stołu zbitego ze zwykłych desek. Połyskująca, nieco postrzępiona, brązowo-kasztanowa powierzchnia chleba obiecywała błogie nasycenie.  Zaraz obok stało wino. Bardzo blisko chleba. I chleb i wino jawiły się jako rzeczy pierwsze, splecione w syjamskim, nierozerwalnym związku. Pobrzmiewały w znanych od dzieciństwa frazach kolędy: "...chleba i wina..." . Spływały gdzieś spod sklepienia starego, wiejskiego kościoła słowami o krwi i ciele Człowieka. Teraz mogłem łamać chleb i gasić pragnienie.  Nic więcej nie było konieczne. Niczego już nie spodziewałem się tu znaleźć.
A jednak. A jednak szczyptę dalej leżał nóż. Z długim, wielokrotnie szlifowanym ostrzem i drewnianą, prostą rękojeścią. Nóż do chleba. A przy okazji do obrony przed intruzem, który mógłby tu wpaść i uszczknąć coś dla siebie. Zaraz obok stały naczynia: zwykłe kubki i wspaniałe kielichy. Żeby można było pić wino na co dzień i od święta, przez ciemny lud i możnych tego świata, gdyby kiedyś przyszło im spotkać się w tym lichym domku jesienią, po żniwach, by potwierdzić wysokość rozliczeń. Nóż, naczynia i garść rozrzuconych w nieładzie wymyślnych sztućców jasno wskazywały, że sprawy przestały być proste i oczywiste.

Postąpiłem krok naprzód. Pojaśniało jakby, perspektywa nabrała głębi a kontury ostrości. Gdzieś na drugim końcu ciągle jeszcze ukrytego w mroku stołu pojawił się biały, obrębiony koronką obrus na którym leżała gazeta a na niej okulary w rogowej oprawie. W gazecie były opisy dawno przebrzmiałych smaków win i chlebów oraz uczone dywagacje o rychłej dostępności wszystkiego.  Odsunięte i lekko odwrócone krzesło było zapisem kierunku, w którym oddalił się Pan Rachwał. Podążając tym widmowym tropem ujrzałem fotel a obok niego stylową, stojącą lampę z tiulowym abażurem. Lampa sączyła blade światło i pozwalała bardziej dostrzec niż usłyszeć melodię płynącą z zawieszonego na wytapetowanej ścianie głośnika, gustownie wyklejonego zdjęciami dawno nieżyjących gwiazd rocka. Na głośniku stał kryształowy wazon z białymi, chyba sztucznymi, różami.Obok lustra obramowanego fantazyjną metaloplastyką wisiało portretowe zdjęcie ślubne, ręcznie podkolorowane. W lewym dolnym rogu tkwiło kilka małych, jaskrawych zdjęć dzieci oraz zakurzone piórko z ogona nimfy.

Rzeczy mnożyły się jak filoksera.

Spojrzałem na stół i stwierdziłem, że to, co jawiło się wcześniej jako jego zakończenie, było tylko prozaiczną kontynuacją. Plany otwierały się ukazując kolejne przedmioty: lodówkę z przytwierdzonym gumową przyssawką plastikowym notatnikiem, stojącą na niej dawno nieużywaną mikrofalówką z niedomytą szybką, szybkowar z urwanym odpowietrznikiem, biały mikser z uszczelnioną plastrami pokrywą. Na ceratowym, łatwo zmywalnym nakryciu tej części stołu leżało mnóstwo kolorowych bytów zaklętych w wymyślne, prefabrykowane kształty. Zdołałem zidentyfikować tam kilka modeli telefonów komórkowych, od starej, "teczkowej" Nokii do pierwszych smartfonów. Były tam rozsypane i chyba już niepotrzebne baterie-paluszki, rozerwany naszyjnik ze sztucznych diamentów skrzętnie ułożony w puszce po kawie, sfatygowany identyfikator z napisem GOŚĆ, plik spiętych różową frotką przeterminowanych kart płatniczych.

Przedmioty wysypywały się z półcieni z rosnącą intensywnością w miarę jak posuwałem się w głąb pomieszczenia. Wpychały się w pole widzenia, defilowały mimo i ustępowały przed kolejnymi madeinchinajapanuegermanytaiwan. Coraz szybciej i coraz więcej.

Szukałem w pośpiechu finału tej historii, gdy tymczasem pokryte bielmem okna filtrowały kolory zniekształcając wszystko, co do tej pory moje oczy widziały. A widać było dokładnie - i z bliska - wszystkie przedmioty tego i przyszłego świata, te z początku stołu i z jego końca. Ze wspólnego stołu Pierwszych Gospodarzy, Gudków, Pana Rachwała i ich gości chcianych i niechcianych. 

Postanowiłem zacząć jeszcze raz od początku. Od chleba i wina. Pomyślałem o prostym stole, o nożu. I o krześle. Lampie, gazecie i lustrze. Chciałem to wszystko jeszcze raz przeżyć i zobaczyć, ale blask bijący ze ślepnących okien starego domu tracił moc. 
Stół, przed którym stałem okazał się okrągły.

 

 

 

Messi

Jest pierwszym sędzią i ostatnią wyrocznią. Genialnym samoukiem. Talentem i chodzącą intuicją. A nade wszystko skumulowaną skromnością. Ma tak zwaną rękę do wina. Nawet w trudnym roczniku ze zgrai niezupełnie przygotowanych do imprezy owoców potrafi wycisnąć najlepsze soki i przemienić w pyszne wino.

Read More

Kosmala 1

Robotnik ów, słusznie dla swego kaprawego charakteru zwany przez miejscowych Czarnym Grześkiem, grał na zdezelowanej, niegdyś klasowej gitarze. Gwiazdy już przygasały, w Krutyni buszowały szczupaki. Słuchacze spali dookoła ogniska zmożeni tanim polskim owocowym winem.

Read More

Chwościk

Moja szczęśliwa droga do Bliskowic biegnie obok modułu. To znaczy odcinek Warszawa-Radom jest modułowy jak najbardziej. Ale potem to już wiocha. Czyli cudowne nic. Cieniste drogi, koty wygrzewające się na płotach, stadka saren na polach, wiejskie kościółki obwieszone banerami reklamującymi wiadome radio. Słowem: pozamodułowa czasoprzestrzeń.

Read More

Mikrokosmos

Czujemy, jak przez cienkie podeszwy butów rozgrzane wapienne okruchy ogrzewają stopy. W takich warunkach liście winorośli zawieszają pracę w swoich mikrolaboratoriach. Ustaje fotosynteza i transport budulca z korzeni do owoców. Rośliny czekają na wieczorny łyk rosy. Pochylam się, by podnieść dwie opustoszałe muszle. Wyglądają jak meksykańskie puebla opuszczone przez mieszkańców z powodu suszy i braku nadziei na zachód słońca.

Read More

Dzieci

Czuję zapach spracowanych drożdży i woń oddychającego wina. Zapalam przytłumione kloszem światło. Z cienia wyłaniają się metaliczne kształty stalowych kadzi, błyszczących pojemników i skrzyń maceracyjnych. Stoją niczym szeregi inkubatorów, w których chronią się kruche winne istnienia

Read More

Chleb

W Opatowie na rynku ściśniętym klasztorem obwieszonym kiczowatymi banerami i nijakimi domkami z epoki wczesnego Gomułki, szukam chleba. Jest, owszem, pieczywo, ale chleba nie ma. Właśnie wyszedł. A był taki cudaczny i nietypowy. Skąd? Z Iwanisk. Skąd?
Ciepło.

Read More

Pani Wiesia

Pani Wiesia widziała Olbrzymiego Murzyna. Był czarny jak włosy Cygana domokrążcy skupującego złom i ponury jak listopadowa noc pomiędzy życiem a zimą. Czyhał ten Murzyn na lotnisku w Nowym Jorku, gdy pojechała odwiedzić niewidzianego od wojny brata. Czyhał i wrzeszczał na nią w dziwnym języku, wyszarpując paszport. Jej paszport. Nie dała.

Read More

Miraże

Dwóch mundurowych ustawia wysoko poprzeczkę: anulujemy fabryczne włoskie atesty. Będziemy ręcznie oznaczać pojemność zbiorników fermentacyjnych. Nie po włosku, a po polsku, bo to nie są żarty. Pani w opiętej miniówie pokazuje lekko zniszczonym tipsem na paragraf.

Read More

Winko

Lubię wino. Lubię szczególnie te wina, o których nie da się powiedzieć: wielkie. A nade wszystko te, które uniknęły prestiżowych nagród i nie wspięły się na wysokie półki cenowe. Takie, co nigdy nie usłyszą ochów i achów snobistycznych krytyków winiarskich. Lubię je – co nie znaczy, że zawsze mi smakują – za to, że powstały w niepowtarzalnych okolicznościach przyrody, w jakichś przedziwnych alchemicko-szarlatańskich przeistoczeniach

Read More

Grad

Sen roi obrazy półek wypełnionych butelkami, a jawa sączy w uszy melodię o odchodzeniu w niebyt regenta 2010 z Bliskowic. Zostało kilka butelek na pamiątkę tego czasu pionierskiego, taka nasza bliskowicka relikwia już bez szans na bezstresowe wypicie.

Read More

Festiwal

– Jakie swoje wina szczególnie pan poleca?
Pytania nie zadał człowiek na co dzień pijący wino ani nikt z tak zwanej branży. Ten pierwszy, posiadając bardzo ogólną i niezupełnie prawdziwą wiedzę o tym, jakie dobre wino w Polsce łatwiej zrobić, spróbowałby białego. Ten drugi nie zadałby takiego pytania, a po prostu, gnany zawodową ciekawością, zdegustował wszystkie.
– Ja lubię takie łagodne, najlepiej półsłodkie. Może być czerwone albo białe. Albo takie mieszane.

Read More

Czuj

Czerwone lampki w głowach wszystkich winiarzy na południowym wschodzie Polski płoną żywym ogniem. Alarm pomarańczowy w zielono-żółto-pomarańczowo-czerwonej skali. Na wschodzie bezchmurnie!!! Temperatura 8 stopni!!! To oznacza, po przetłumaczeniu z języka miastowych na normalny,  że w nocy obudzi się Buka i zacznie w pijackim widzie zataczać się po polach i polanach, jarach i dolinach, liżąc lodowatym jęzorem młode rośliny.

Read More

Buka

Zwykle przychodzi jedna taka noc, w czasie której umierają liście. Niebo jest wtedy rozgwieżdżone, bezksiężycowe. Nie ma wiatru, chociaż powietrze wolno tasuje się, przesuwa. Jego ciepłe i zimne fale ocierają się o siebie, walczą o terytorium. Lodowaty płaszcz przemieszcza się i zsuwa po zboczu na dół, w stronę zabudowań. Spycha pajęczyny mgieł do zagłębień terenu, do jaru na końcu Wasilewskiej, nad stawy. Wisła znika w białym całunie.

Read More

Ptaki

Szpaki coraz częściej załamują lot nad winnicą. Niby pikują, robią falę nad rzędami winorośli i lecą dalej na złamanie karku. Nasza bociania rodzina jakiś czas temu opuściła gniazdo i pożeglowała na południe. Nad zabudowaniami, u stóp winnicy, kołują gołębie. Krążą też jastrzębie. Wrony przepychają się na gałęziach wysokich żółknących topól. Wszędzie ptaki.

Read More