Grad
Nie ma to jak zdrowy sen. Po pracowicie
spędzonym letnim dniu przyjemny chłód czystej pościeli jest jak balsam. Wcześniej
był czerwony regent z Bliskowic rocznik 2010 do kolacji z Magdą. Wino
debiutanckie z naszej winnicy, dziecko pierworodne. Urosło, nabrało powagi,
chociaż ciągle figle młodości mu w butelce drzemią. Najbardziej lubię pierwszy
kieliszek, pierwszy łyk regenta. Następne nie są wcale gorsze, ale i tak nie
przebijają tego ostatniego. Zapachem i muśnięciem koloru pusty kieliszek przypomina
o czasie minionym: owym roku 2010 i rozmowie z Magdą o Wszystkich Ważnych
Sprawach. Sen roi obrazy półek wypełnionych butelkami, a jawa sączy w uszy
melodię o odchodzeniu w niebyt regenta 2010 z Bliskowic. Zostało kilka butelek na
pamiątkę tego czasu pionierskiego, taka nasza bliskowicka relikwia już bez
szans na bezstresowe wypicie.
Sen krąży w pobliżu. Jest coraz bliżej. Miesza
wspomnienia sprzed kilku chwil z widokiem naszego bociana wpychającego czerwony
dziób aż do dna butelki z winem. A jeszcze wcześniej był długi powrót z
winnicy, na której przez dwa upalne dni podwiązywałem, razem z liczną rodzina
pana Jacka, młode latorośle. W oczach ciągle stają obrazy młodych pędów tak
kruchych, że nawet silniejszy podmuch wiatru może je odłamać. Trzeba subtelnej
delikatności, nieomalże gestów kochanka, aby nie zadając gwałtu, przekonać
zieloną witkę do zajęcia miejsca w szpalerze rusztowania. Sen nadchodzi powoli.
Zielone wąsiki łapią za druty, wspinają się do góry, podciągają i przytulają do
słupka. Nie dadzą się letniej burzy ani nieostrożnemu ramieniu człowieka
pielącego winnicę. Jest upał, powietrze stało się kleiste i ciężkie, z
zamglonego nieba pierzchnął w krzaki dzikich wiśni jastrząb. Będzie burza. Jaka
burza?
Śni mi się Maciek zrywający niedojrzałe winogrona. Układa każde gronko oddzielnie do
pudełka niczym do maleńkiej trumienki. Chcę mu powiedzieć, żeby przestał...
Dzwoni telefon. Pan Jacek z Popowa. Jest
godzina pierwsza w nocy, musiało się coś stać.
– A wie pan... Nie jest tak źle, może nic się
nie stało. Nie, nic takiego... Ale wie pan... Grad. Ogromny grad spadł tu u
nas. Stoję w sadzie po kostki w lodowych kulach. Wycięło mi śliwki i młode
kartofle. Ale może w winnicy nic się nie stało... Jest ciemno. Jest źle. Grad
jak palec u nogi*).
Kurwa, myślę sobie. Kurwa. Nie ma i gradu, i
winnicy. Jest albo jedno, albo drugie. Nie ma: i to, i TO. A więc złomotało
moją winnicę. Opowieści i zaklęcia Rurki i pani Wiesi o zbawiennym działaniu
Wisły jako kordonie antygradowym nie mają już sensu. Kurwa. Widziałem
strzaskane zielone grona, poszarpane liście i połamane pędy. Napalm we wsi.
Oglądałem to na żywo tydzień wcześniej w zaprzyjaźnionej winnicy koło
Kazimierza, oglądałem w internecie zdjęcia zniszczonych gradową nawałnicą setek
hektarów upraw w Gruzji, Portugalii i Szwajcarii. Ale dlaczego w Bliskowicach?
W Bliskowicach miało nie być gradu, tak obiecywał Rurka, tak wieszczyła pani
Wiesia. A może to sen? A może coś zostało, jakaś mała ciupinka zieleni w tym
morzu brunatno-sinej lodowej pulpy?
Bezsenna noc. Rano telefon. Pan Jacek: – Byłem
w winnicy. Nie jest tak źle. Poszło bokiem. Jakieś pięćdziesiąt metrów obok
Kosmali. Do nas wpadło może kilka kulek. Jest właściwie dobrze. To znaczy, nic
się nie stało. Wasilewska, Rysia i Monika nie ruszone. Zawadzka trochę
potargana przez wiatr, ale gradu nie było. Parę kulek trafiło w Kosmalę...
NIC SIĘ NIE STAŁO. To moje motto powtarzane w
sytuacjach beznadziejnych wielokrotnie już pozwalało mi zachować równowagę
psychiczną. Teraz wieńczyło pełną koszmarnych majaków noc.
„Nie pij regenta na noc, jeśli zamierzasz iść
spać. Raczej wypij drugą butelkę regenta."
Rano, bez jedzenia, dzwoniąc do wszystkich i
odkładając na inny termin ważne spotkania, pędziłem do Bliskowic sprawdzić,
która relacja pana Jacka jest bliższa prawdy. I oddać Rurce i pani Wiesi hołd,
a Dionizosowi w Dołku na Kosmali zapalić ogarek.
*) Duży palec u nogi to dla mieszkańca polskiej wsi najważniejsza część ciała: tkwiąc przez większość czasu w gumiaku, pomaga odmierzać krokami pole, utrzymuje równowagę przed sklepem, wymierza sprawiedliwe kopniaki i petuje kiepy. Jest symbolem reliktowej pogańskiej wiary w moc prawdziwego zakończenia człowieka.