Czuj
Komunikat brzmi mniej więcej tak: dzisiaj jest wtorek, ósmy maja. Imieniny
Stanisława i Klotyldy. W całej Polsce pogoda będzie wiosenna i zachęcająca do
spacerów. Od wschodu zanikające opady deszczu i postępujące przejaśnienia, na
południowym wschodzie bezchmurnie. Temperatura od 8 stopni na wschodzie do
12-15 na zachodzie. Słonecznie. W najbliższych dniach pogoda bez zmian.
I już czerwone lampki w głowach wszystkich winiarzy na południowym wschodzie
Polski płoną żywym ogniem. Alarm pomarańczowy w zielono-żółto-pomarańczowo-czerwonej
skali. Na wschodzie bezchmurnie!!! Temperatura 8 stopni!!! To oznacza, po
przetłumaczeniu z języka miastowych na normalny, że w nocy obudzi się Buka i zacznie w pijackim
widzie zataczać się po polach i polanach, jarach i dolinach, liżąc lodowatym
jęzorem młode rośliny.
Dziś jeszcze winnica trwa w wiosennym rozkwicie. Owady robią swoje, a
zaróżowione dziewiczo koronki wybijających pędów pną się ku słońcu. Ziemia
pachnie i paruje ciepłą wilgocią. Szeregi krzewów stoją w szpalerach na
baczność okryte jasnozielonym mundurkiem młodego listowia. Tu i ówdzie powieje
na wietrze medal za dzielność w kampanii zimowej, gdzieś odklei się lampas
latorośli i zwisa zawadiacko, czasami
motyl przygnie bagnety wymierzonych w niebo wąsów szukających podparcia. Ale
już guziki kwiatostanów zapięte, troki wąsów podciągnięte, sztucery pędów
wyprężone. Jeszcze jest jasno, słonecznie, ciepło. Jeszcze działa Buki nie
zagrzmiały, jeszcze kule nie świszczą, jeszcze wszystkie członki są na swoich
miejscach. Jeszcze wszyscy żyją. Wróg jest na razie daleko, oddzielony
dwunastoma stopniami i kilkunastoma godzinami. Ale starcie jest nieuniknione.
Krety już to wiedzą. I bociany. Nie wszystkim się uda.
O 19.00 SMS od Maćka. Temperatura u niego na winnicy: 9 stopni. Gość z miasta
znający świat zewnętrzny tylko pomiędzy wschodem i zachodem słońca uspokaja:
patrzcie, jak pięknie, czysto zachodzi słońce, nic nie będzie. Wychodzę na
wieczorny spacer z psami. Z ich zziajanych pysków unosi się para. Po godzinie
wracam. 7 stopni.
SMS od Maćka: 8 stopni. Dzwonię do pana Jacka. Nie odbiera. Do pani Wiesi. Ona
jest oazą spokoju. Powtarza, że nic nie będzie. – Może na dole, koło domów
szczypnie, ale nie wyżej, nie ma mowy. Tu nigdy w maju nie ma przymrozków ani
gradu. Nigdy. Zabierze ogórki koło kurnika, ale tam na górze nie.
O 21.00 SMS od Maćka: u niego 6 stopni. Dzwonię do pana Jacka, nie odbiera.
Moi wspólnicy w Warszawie są jak wodzowie naszej armii 31 sierpnia onego roku.
Jaka tam wojna, jaki mróz, jakie straty.
SMS od Maćka: 4 stopnie. W internecie wrze. Wielcy i ci maluczcy winiarze donoszą:
2 stopnie, u mnie 9, ale błyskawicznie spada, a ja przestałem śledzić, a u mnie
podskoczyła o 0,2 stopnia, nie, nie, o 0,3 stopnia.
Winorośl jest delikatna. Jak jedwab pod żelazkiem. Jak pupa księżniczki z
bajki. Wystarczy nawet niewielki, maciupeńki minusik i umiera.
O trzeciej nad ranem Maciek zrasza swoją winnicę wodą. Zamarzająca skorupka
lodu opatula delikatne zielone części rośliny i nie pozwala na obniżenie
temperatury poniżej zera. Na zdjęciach widać sople lodu, lodowe nacieki. Cała
winnica w lodowym lukrze. Trzeba uważać, aby pod ciężarem lodu nie oderwały się
pędy. Na termometrze ma minus dwa stopnie. Bliskowice milczą. Brak danych. Wierzę,
że teorie o zboczu, po którym zimne powietrze zsuwa się na dół, i efekcie Wisły
jako termoforze są prawdziwe.
Pomiędzy piątą rano a wschodem słońca decydujące starcie. Buka rzuca swoje pułki
w każdy dołek, każde zagłębienie terenu. Bliskowice walczą. Wszystko odbywa się
w upiornej, martwej ciszy. Wstaje słońce. Wygraliśmy?
Telefonuje pan Jacek: – Dzwonił pan, ale już spałem. – A tak, jak tam,
przymrozek złapał? – A trochę spaliło ogórki na dole i kartofle. – A w winnicy
był pan? – Nie, tam nic nie było. Tam jest zawsze 4-5 stopni więcej niż przy
domach. Nie, na górkach jest cieplej.
Studiuję portale pogodowe. Taka pogoda utrzyma się jeszcze przez kilka dni, a
potem powrócą zbawienne o tej porze roku chmury i drobne opady. Czyli,
przekładając na język mieszczuchów, zepsuje się.