Ptaki
Przełom sierpnia i września to w Bliskowicach czas szczególny. Winnica wygrzewa się w późnoletnim słońcu. Owoce dawno przebarwiły się i nabrały swoich odmianowych cech. Są słodkie i pachnące. Liczymy, ile tych owoców będzie, ile kadzi szykować, ile drożdży i butelek należy kupić. Szacujemy zbiory. Spłowiałe od mijającego lata niebo przecinają ciemnoszare pociski szpaków. Niczym wystrzelone znad Wisły kartacze pędzą nad głowami w codziennie większych stadach hen, za wzgórza. Sielanka.
Trzymamy kciuki za pogodę. Dzień rozpoczynam od analizy prognozy meteorologicznej. Czy będzie padało? Jeśli tak, to niedobrze: ziemia namoknie, owoce nabiorą wody, sok stanie się mniej skoncentrowany. To oznacza więcej wina, ale takiego chrzczonego wodą. A w skrajnym wypadku pojawi się pleśń na gronach, grzyby na liściach i kłopoty z dojrzewaniem. Bezdeszczowa jesień to błogosławieństwo dla winiarza. Wysuszone ciepłym wiatrem i słońcem winogrona mają sok gęsty niczym syrop. Bo słońce jest ważne, ale jeszcze ważniejszy jest brak opadów. Krótszy dzień, nawet pochmurny, pozwala w zdrowych liściach produkować cukier potrzebny w późniejszej winifikacji. No i temperatura. Dobrze, jak jest ciepło. Ale nie za gorąco. Chodzi o to, żeby nie za szybko spadał poziom kwasów w owocach. Najlepiej, żeby dni były suche, ciepłe i słoneczne, a noce chłodne. Szpaki coraz częściej załamują lot nad winnicą. Niby pikują, robią falę nad rzędami winorośli i lecą dalej na złamanie karku. Nasza bociania rodzina jakiś czas temu opuściła gniazdo i pożeglowała na południe. Nad zabudowaniami, u stóp winnicy, kołują gołębie. Krążą też jastrzębie. Wrony przepychają się na gałęziach wysokich żółknących topól. Wszędzie ptaki.
Maciek raz lub dwa razy w tygodniu mierzy poziom cukru w winogronach. Rozgniata losowo wybrane kulki, kładzie na szybkę specjalnego przyrządu i analizuje. Potem smakuje skórkę, ogląda pestki i cmoka. Tak, tak, dobrze. Albo: cholera, nie rośnie! Owoce jak owoce, niby nic a nic się nie różnią po upływie tygodnia. A jednak już dwa dni deszczu obniżają poziom cukru, a dwa tygodnie upalnych nocy niebezpiecznie redukują kwasy. Maciek przypomina wielkiego szpaka. Wtyka nos w każdy rząd winorośli, grzebie w liściach, wypluwa pestki. Prawdziwe szpaki siedzą na jabłonkach w sadzie sąsiada. Siedzą i cicho sobie skrzeczą. Bardzo cicho. Ktoś widział bażanty, jak smykały pod uginającymi się od dojrzałych gron gałązkami winorośli.
Zakładamy siatki, a raczej prawdziwe sieci. Mają chronić dojrzałe, smakowite, słodkie owoce przed ptakami. Pani Wiesia nie wierzy za bardzo w ich skuteczność. Buszuje po winnicy niczym krogulec, płosząc wróble. Rozwiesza na szpalerach kolorowe szmatki, torby plastikowe, puste butelki. Cały wiejski śmietnik wygrywający na wietrze w stronę szpaków „Pieśń o podrzynaniu gardeł”. W odwodzie mamy rozstawione elektryczne krzykacze imitujące wrzask atakujących pierzastych drapieżników. Szpaki wierzą w te bajki góra dwa tygodnie. Później wysyłają kilku zuchów na zwiady, a potem próbują forsować sieci. Kręcą ze złością dziobami.
Pani Wiesia codziennie rano dzwoni i melduje: siedzą całą chmarą na okolicznych drzewach. Pochrząkują. Nie boją się. Ale dzisiaj już poleciały. Wrócą jutro o świcie. Szpaki.